środa, 29 października 2014

Bye Bye "psie uszka"

Dziś miałam zabieg usunięcia "psich uszech". Zabieg miał trwać 10min. Nastawiona więc na 10min zostawiłam dzieci u babci mówiąc, że wrócę za pół godziny. Cała zabawa trwała jednak dłużej - jakież było moje zdziwienie, kiedy pani w klinice zaprowadziła mnie do pokoju i powiedziała "proszę się przebrać w piżamę", ha!
A więc ubrana w piżamkę, jednorazowe majtki i w jednorazowych kapciach czekałam około godziny (dr Kolasiński kogoś operował). W końcu przyszedł po mnie, zabrał mnie na sesję foto, narysował dwa kółeczka w miejscu "uszek" ze zdziwieniem mówiąc że takie malutkie są, że to chwilka roboty. Musiałam mu przypomnieć, że to on zasugerował ich usunięcie :)
Zapytałam go o pępek - czy to normalne, że tak lekko wystaje. Powiedział, że pępek jest idealnie taki jak ma być, że gdybym miała więcej tkanki tłuszczowej na brzuchu, to by był wklęsły. A tak to jest wypukły.
A potem marsz na salę operacyjną. W tle ponownie TV z teledyskami.
Do usunięcia każdego z "uszek" musiałam się położyć na boku. Doktor profilaktycznie powiedział mi żebym położyła głowę (żebym nie patrzyła), ale ostatecznie skończyło się na tym, że leżałam podpierając się rękami i oglądając co i jak dr Kolasiński robi :) Dr stwierdził że jestem "aktywną" pacjentką ;)
Zabieg zaczął się od miejscowego znieczulenia - w kilku miejscach dr wstrzyknął środek znieczulający. Następnie skalpelem obrysował kulisty kształt naokoło "uszka". Potem "uszko" chwycił pensetą i wyciął fragment skóry, tak że powstała okrągła "dziura". Następnie ją zeszył (tu zagadka się rozwiązała, skąd takie zszycie, że w ogóle nie widać szwów. Dr robił je nie tak normalnie jak się szyje, tylko szył jakby wewnątrz skóry, blisko jej zewnętrznej warstwy, tak że po pociągnięciu nici skóra schodziła się. Ta dam!
Plastry mam zdjąć po tygodniu. Na szczęście po zabiegu mogę biegać! :)

 A tu już po zabiegu, w klinice:

 



czwartek, 2 października 2014

3 miesiące po, czyli tzw. "psie uszka"

Minęły 3 miesiące. Teraz mam już zielone światło na wszystko. Ledwo je dostałam, poszłam biegać. Jakie to szczęście! Ostatni raz biegałam końcem lutego. Osiem miesięcy najpierw zmagania się ze złamaniem, potem dochodzenia do siebie po operacji. I wreszcie. Wreszcie! :)

Byłam na kontroli u dr Kolasińskiego. Blizna ponoć ładnie się goi i dr nie miał żadnych zastrzeżeń, oprócz tego, że trzeba będzie zrobić małą poprawkę. Chodzi o tzw. "psie uszka", czyli końce blizny, które nie są do końca takie, jak być powinny. Nie są płaskie, tylko lekko wypukłe, w formie "uszek". Końcem miesiąca będę mieć więc wykonany krótki zabieg (15min, w cenie operacji), żeby te końce ładnie wyrównać.



Drobne rozstępy które mi się rzekomo pojawiły (byłam o tym przekonana!), ponoć wcale nie są nowe. Dr pokazał mi na zdjęciach sprzed operacji, że miałam je już wcześniej. Jakież było moje zdziwienie. Jak mogłam ich nie zauważyć przez dwa miesiące po operacji? ...Otóż jak tak teraz myślę, to mogłam. Pas zostawia spore odgniecenia na brzuchu, a same rozstępy są naprawdę mało widoczne. Czasem je widać, czasem nie (zależy od światła). W każdym razie dr powiedział, że nie ma opcji, by robiły mi się nowe (trzymam wagę). Zaproponował serię zabiegów lampami led, które sprawią, że rozstępy staną się mniej widoczne. Skorzystałaby na tym też sama blizna. Koszt 100zł za jeden zabieg. Pierwszy miesiąc wymagałby dwóch wizyt w tygodniu, potem dwa miesiace przerwy i znowu seria zabiegów (już chyba raz w tygodniu). Temat do przemyślenia.

Bliznę smaruję teraz na zmianę bio-oilem, olejkiem arganowym i Contratubexem (Dermatix 60ml starczył mi na 2,5 miesiąca).

Na koniec temat noszenia pasa. Można się od niego uzależnić. Czytałam o tym i myślałam, że mnie to nie dotyczy. Sporo działa tu psychika, której się wydaje, że brzuch go potrzebuje. Mi też tak mówiła. Cięższy dzień, większe zmęczenie i chodziłam złamana w pół - "Muszę założyć pas!". Dłuższy, szybki spacer - pas. Ostatnimi dniami nosiłam też pas w obawie przed nowymi rozstępami. Dr powiedział, że wszystko to na pewno leży w mojej psychice i rzeczywiście - po wizycie jak ręką odjął. Nawet biegam teraz bez pasa i wszystko jest cacy.
Chociaż mimo wszystko, nadal moim zdaniem 4 tygodnie noszenia pasa, to za mało. Przynajmniej w przypadku bardzo aktywnych osób. Ja po miesiącu od operacji chodziłam na spacery - łącznie ponad 10km dziennie. Bez pasa byłoby to po prostu niemożliwe. Po trzech miesiąch można sobie jednak dać siana nawet z doraźnym jego noszeniem. Serio.